Byłabym wdzięczna, za jakieś komentarze :)
Szablon jak i zawartość bloga jest mojej twórczości.

12/26/2013

Selekcja Naturalna: 08. Pełnia


Marko z niepokojem spacerował po polanie, co chwila zerkając na drogę. Dochodziła już szósta wieczorem, a po bracie nie było śladu. Spojrzał na składających namioty przyjaciół. Widząc nieporadnie składającą czerwony namiot brunetkę, uśmiechnął się i podszedł jej pomóc. 

- No to ja spadam – powiedziała Sara, poklepując spakowany plecak. – Chciałam pożegnać się jeszcze z twoim bratem, ale skoro go nie ma. – Wzruszyła ramionami. – Marko, wyjaśnij mu dokładnie, co zaszło rano, a ty Kate, przeproś – dodała, nakładając plecak i wsiadając na rower. – Cześć! – krzyknęła, odjeżdżając. 
- Gdzie on jest do cholery?! – warknął Marko. – Nie zna miasta! Jaki z niego idiota, mógł się zgubić! I co ja ojcu powiem?! Zabije mnie! - Kara poklepała chłopaka pocieszająco w plecy.
- Nie będzie tak źle – stwierdziła, uśmiechając się pocieszająco. Słysząc warkot silnika spojrzała na drogę. – Patrz, już jedzie.
Gdy tylko czerwono-czarny jeep się zatrzymał. Marko rzucił się w stronę kierowcy. 
- Gdzie ty do cholery byłeś?! – wykrzyknął zdenerwowany. Wściekł się, gdy na twarz brata wypełzł złośliwy uśmiech.
- Martwiłeś się? – Uniósł brew udając zaskoczonego zdenerwowaniem brata. – O mnie? - Zaśmiał się. – Pakuj swoje rzeczy i wracamy do domu, jest już dość późno. 
Marko westchnął kręcąc głową, spojrzał bratu w oczy. 
- Vitt, Kate chce z tobą pogadać – zakomunikował, wskazując zielonooką, drobną dziewczynę ubraną w krótkie spodenki i koszulkę na cienkich ramiączkach. Rudowłosa niepewnie zerkała w ich kierunku, jednak widząc, że Marko ją wskazuje, zebrała się w sobie i podeszła. 
- Czego ona chce? – Zapytał po włosku, patrząc na zbliżającą się dziewczynę. 
- Pogadaj z nią, to się dowiesz. – Prychnął Marko, idąc po swoje rzeczy. 
Vittorio pokręcił głową, niezbyt zadowolony z tego. Postanowił unikać kontaktów z przyjaciółmi brata. Zwłaszcza z nią. 
- Nie zaczęliśmy najlepiej znajomości… - zaczęła, patrząc na swoje trampki. Niepewnie zerknęła na Włocha, gdy się nie odezwał. Napotykając jego wzrok zaczerwieniła się, postanawiając mówić dalej. – Wiem, że mnie rozumiesz… no… ja chciałam…
Vittorio uciszył dziewczynę kładąc jej palec na ustach. Od niechcenia spojrzał na brata.
- Skończyłeś? – Zapytał, patrząc jak Marko wrzuca ostatnią rzecz na tylne siedzenie. 
Zaskoczony brunet spojrzał na brata i Kate.
- Tak. A ty?
- Ja tak. Wsiadaj. – Stwierdził Vittorio, nie zwracając uwagi na zaskoczoną dziewczynę. 
Kate patrzyła się z otwartą buzią na Włocha. Skreślił ją, nie chciał jej słuchać. W sumie mu się nie dziwiła, po tym jak się rano zachowała, ale chociaż pozwoliłby się przeprosić. Dziewczyna zacisnęła pięści, nie lubiła tego typu chłopaków. Złapała za drzwiczki jeepa, gdy ten uruchomił silnik. W końcu doczekała się odrobiny uwagi z jego strony.
- Jesteś zarozumiałym włoskim dupkiem! – Stwierdziła, kipiąc złością. Poczuła na sobie zdziwione spojrzenie Marko. – Nie wiem, dlaczego cię wtedy całowałam, ale przysięgam, że nigdy tego nie zrobię! Przenigdy słyszysz?! – wykrzyczała ostatnie zdanie i, czerwona na twarzy ze złości, odeszła. 
- Nie przypominam sobie bym ją całował – stwierdził Vittorio, ruszając. 
- Vittorio. – Marko nabrał powietrza w płuca. – Kate ma widzenia, Klara podobno wyjaśniała ci tę sprawę.
- I co z tego? – mruknął Vittorio, niezadowolony z poruszonego tematu. Nie chciał się dowiedzieć, co widziała ta mała.
- Gdy ją dotknąłeś, zobaczyła jak ją całujesz. Nie chodziło jej o to, że już to zrobiłeś, ale że zrobisz.
- Widziała, że ją całuję?! I tylko tyle?! – Zdziwiony Vittorio spojrzał na siedzącego obok Marko. Chłopak tylko skinął głową.
- I to się zdarzy już niedługo – stwierdził Marko.
- Przecież to niemożliwe – prychnął Vittorio. – Twoja paczka już mnie oceniła. Obiecuję nie wchodzić wam w drogę. Mam swoje problemy, ale ci nic do tego – dodał szybko, widząc jak ten już otwiera usta. – Zrozumiałeś?!
- Nie rozkazuj mi! I bez tego zrozumiałbym… - warknął chłopak, niezadowolony z tonu brata. Był taki sam jak ojca, gdy coś nakazywał, a on nie mógł się sprzeciwić. Teraz było tak samo.
- Chyba jednak nie – stwierdził posępnie Vittorio. – A tak między nami. Mogę być uprzejmy i miły, albo wredny, którego wolisz? – Spojrzał przelotnie na nadąsanego Marko. 
- Oto twoja prawdziwa twarz – prychnął. – Zawsze to wiedziałem. – Skrzyżował ręce na piersi, z niezadowoleniem patrząc przed siebie. 
- Nie znasz mnie i nie chcesz tak naprawdę poznać. Zanim dojedziemy chcę ustalić nasze oficjalne stosunki. Poproszę ojca o oddzielny pokój, to tak na początek. Na pokaz dla ojca będę cię podwoził do szkoły i wspólne obiadki. Ty i twoja paczka to jedno, ja to drugie. Wy mnie unikacie, a ja was toleruję, kiedy muszę. Poszukam jakiś zajęć pozalekcyjnych, by później wracać i nie musieć z tobą przebywać dłużej niż to trzeba. Jeśli tylko będę mógł zejdę ci z drogi, ale jeśli to zrobię – spojrzał przelotnie na brata – chcę wiedzieć, czy mam być miły… Znaczy się uprzejmy, czy wolisz byśmy byli wrogami. Twój wybór. Zasady nie podlegają negocjacjom. Miałeś czas podczas biwaku, dałeś mi tam jasno do zrozumienia, gdzie moje miejsce. Nie jestem idiotą, braciszku. – Skupił się na bracie, gdy zatrzymał się na czerwonym świetle. – Uwierz mi. Nie chcesz mieć we mnie wroga. – Marko spojrzał w oczy brata, ale nie były takie jak zawsze – czarne - tylko lśniły bursztynem. Zaskoczony wpatrywał się w brata, to, co znał do tej pory było niczym w porównaniu z tym, co jeszcze zobaczy i właśnie z tego sobie zaczął zdawać sprawę. Vittorio nie był tym, za kogo on go uważał. Osoba, którą znał, zmieniła się przez te kilka godzin.
- Zachowujesz się jak ojciec – burknął, odwracając wzrok od oczu brata. Po chwili ukradkiem zerknął na niego z powrotem. Wyczuł w nim coś niepokojącego, nigdy wcześniej tego nie odczuwał. Właśnie to coś w postawie, w tym jak mówił i jak na niego patrzył, niepokoiło go. 
- Odpowiesz mi po przemianie – stwierdził Vittorio, urywając dyskusję i skręcając na podjazd pod domem. 
- Przemiana?! – wykrzyknął Marko. – Do jasnej cholery, o co wam obu chodzi?! Ta cała przemiana i pełnia księżyca!
- Dowiesz się. – Wzruszył ramionami lekko rozbawiony Vittorio, pozostawiając bruneta z pytaniami w samochodzie. Wyjaśnienie powinno należeć do ojca, nie do niego. – Bonie. Masz coś smakowicie pachnącego! – stwierdził, uśmiechając się na widok rudowłosej kobiety wyglądającej z kuchni. 
- Zapiekanka właśnie się dopiekła – przyznała, wycierając dłonie o fartuch. – Gdzie Marko? – Zapytała, nie widząc syna.
- Rozpakowuje swoje klamoty. Mogę tej zapiekanki? Jestem głodny jak wilk. – Uśmiechnął się szeroko wchodząc do kuchni. 
- Dobrze, że zrobiłam dwie blaszki – uznała z rozbawieniem kobieta. – Bo z waszymi nie najedzonymi żołądkami… – Pokręciła głową, uśmiechając się i wyciągając jednocześnie blaszkę zapiekanki ziemniaczanej z serem. 
- Bonie, dałoby się coś zrobić, bym nie musiał spać w jednym pokoju z tym czymś chrapiącym? – zapytał niewinnie Vittorio, wskazując wchodzącego chłopaka. 
- To ty chrapiesz – warknął w odpowiedzi Marko.
- Acha. Rozumiem. – Uśmiechnęła się do chłopaków. – Integracja nie bardzo poszła tak jakby chciał tego Damon? – Spojrzała na obu chłopaków siedzących naprzeciwko siebie. – Marko włożyć ci?
- Tak, mamo. – Uśmiechnął się do rodzicielki. – Tylko mało. 
- Integracja leży i prosi o pomoc – stwierdził Vittorio.
- Mamo, tylko nie mów tacie – poprosił błagalnie Marko. – Mam dość tych jego rozkazów. 
- Pogadam z nim o oddzielnych pokojach. Może ten pokój, co służy nam za składzik, by się nadał. – Zastanowiła się. 
- Który pokój? – zdziwił się Marko, drapiąc się po głowie. 
- Ten pokój nad garażem. Dałoby się przerobić na twój pokój Marko, a dla Vittoria odstąpiłbyś swój.
- Jak to?! – Poderwał się na równe nogi Marko, patrząc z irytacją na rodzicielkę. – Mój pokój dla niego?!
- To ja wolę ten nad garażem – stwierdził Vittorio, patrząc na brata. – W tym pokoju capi Marko. Musiałbym wietrzyć co najmniej miesiąc, by pozbyć się jego odoru.
- Sam pachniesz nie lepiej! – Warknął Marko mrużąc oczy, gotów się bić o honor swego pokoju. 
- Co tu się dzieje? – zapytał wchodząc Damon i od razu spojrzał na synów. Zmarszczył brwi widząc napięte mięśnie obu chłopaków.
- Ustalają, który cuchnie bardziej. – Stwierdziła beztrosko Bonie, całując męża na powitanie i tym samym odwracając jego uwagę od synów. – Może chcesz zapiekanki? Mam jeszcze jedną, tę prawie całą zjadł Vittorio. 
- Od obu nieźle jedzie – stwierdził Damon, siadając obok Vittoria. – Jecie bez kąpieli, śmierdzicie jak stąd do Włoch – dodał, przyglądając się żonie. 
- Tato. Skoro mam tu być dłużej niż planowałem, to czy mogę dostać swoje cztery kąty? Mam inny sposób nauki niż on. – Wskazał widelcem Marko. – On się uczy z przyjaciółmi, ja potrzebuję spokoju, by się uczyć. Bonie zgodziła się, byśmy posprzątali w pokoju nad garażem i mi pasuje. – Wyszczerzył się złośliwie do brata. – Marko obiecał pomóc. 
Marko zmrużył oczy i spojrzał na ojca.
- Skoro chcecie to zrobić razem. – Zastanowił się i spojrzał na synów uważnie. Vittorio był spokojny, za to Marko aż kipiał, by się pozbyć nieproszonego gościa ze swojego pokoju. – Jeśli uda się wam wyprzątać to w trzy dni, to pokój jest twój Vitt. Jeśli nie, nadal mieszkacie w jednym.
- No to idę zacząć – uznał Marko, wstając z miejsca. Po czym patrząc w oczy brata, dodał – Przynajmniej pozbędę się go z m o j e g o pokoju. 
- A ja nie będę musiał cię widzieć przez dwadzieścia cztery godziny na dobę – odpowiedział Vittorio, wytrzymując spojrzenie brata z lekkim uśmiechem goszczącym na ustach.
***

- Marko, telefon! – Usłyszał głos Bonie z dołu. Chłopak spojrzał na bruneta, pakującego rzeczy do kartonu. Postawił własny przy drzwiach i rozmasował plecy, które od rana bolały. To już był drugi dzień sprzątania w pokoju. Gratów było naprawdę sporo, ale wczorajszego wieczoru większą część już popakowali. Musiał się go pozbyć z pokoju. Spojrzał w stronę drzwi skąd dochodził głos matki.

- Niech zadzwoni później! Pomagam Vittowi! – odkrzyknął Marko, ponownie zabierając się za podniesienie ciężkiego kartonu, wyładowanego książkami kulinarnymi. 
- Dzwoni Kara! – Upierała się kobieta, kładąc lekki nacisk na imię dziewczyny. 
- Idź – mruknął Vittorio, zamykając karton, po czym podniósł go i wyszedł z nim z pokoju. 
Marko za zgodą brata wybiegł z pokoju jak z procy i odebrał telefon. 
- Cześć, Kara. – Uśmiechnął się szeroko do telefonu, choć dziewczyna nie mogła go widzieć. 
Vittorio wyniósł karton przed dom i postawił na podjeździe, otwierając garaż. 
- Cześć – usłyszał za sobą znajomo brzmiący głos. Chwilę pogrzebał w pamięci, by skojarzyć głos z osobą i doszedł do wniosku, że to koleżanka brata.
- Ehm, cześć. – Przywitał się, odwracając w stronę blondynki. – Marko jest w środku, właśnie zadzwoniła do niego Kara. – Wyjaśnił, chcąc wrócić do swojego zajęcia.
- Ja do ciebie. – Dziewczyna uśmiechnęła się do bruneta, który zmarszczył brwi. 
- Do mnie? – zapytał zerkając w stronę drzwi frontowych. – Wyjaśniłem Marko, że nie będę mieszał się do jego znajomych.
- Wielka szkoda, by wyglądasz na fajnego chłopaka. Ale rozumiem, dlaczego. – Westchnęła, kręcąc głową. – Przepraszam za zachowanie przyjaciół. Ale ja nie z tym. Przyszłam ci oddać kurtkę, dzięki za pożyczenie. – Wręczyła reklamówkę Vittoriowi.
- To moja? – zapytał, zaglądając do środka. – Jesteś pewna, że to nie braciszka?
- Tak, pożyczyłeś mi ją na biwaku… Pewnie przeszkadzam. – Wskazała na kartony pod garażem. - To ja już znikam. – Zakłopotana wycofała się za ogrodzenie. – Pozdrów ode mnie Marko – krzyknęła, przebiegając na drugą stronę ulicy.
- Jak chcesz – burknął Vittorio, biorąc karton i rzucając nim w ścianę. Blondynka nieświadomie przypomniała mu o zdarzeniu z rudą i wyjaśnieniu Marko. Zastanawiał się nad tym całą noc. Gdyby widziała tylko pocałunek, raczej nie byłaby tak przerażona. 
Gdy skończył, wrócił do domu i szybko spakował kolejne rzeczy do kartonów. Godzinę później odsłonił metalową ramę szerokiego łóżka. 
– Przynajmniej nie będę musiał łóżka kupować – stwierdził z zadowoleniem, przyglądając się reszcie pokoju. Był jeszcze zagracony, ale o wiele większy niż przed początkiem sprzątania. Widać było, że pokój nie został dokończony, zapewne z braku funduszy. Miał otynkowane ściany, kiedyś białe, teraz szare od osiadłego na nich kurzu. Przesunął stare biurko pod okno, pod którym już wysprzątał. Starą trzydrzwiową szafę postanowił także zostawić, tak samo jak i komodę. 
Nim Marko zakończył rozmowę z koleżanką, Vittorio popakował wszystkie niepotrzebne rupiecie i zaczął je wynosić do garażu. 
- O, stare łóżko rodziców – zdziwił się Marko, wchodząc do pokoju. – Byłem pewny, że je wyrzucili. 
- Ten, ten i ten. – Vittorio nie zwrócił uwagi na słowa brata i wskazał kartony pod ścianą. – Wynosisz je do garażu. 
- A co z tym? – zapytał Marko, wskazując metalowe łóżko. Vittorio spojrzał w kierunku, który wskazał Marko. 
- To zostaje. Podoba mi się – stwierdził Vittorio, podnosząc duży karton.
- Bez materaca? 
- Kupię – warknął z irytacją Vittorio i nagląco popatrzył na brata. 
- Dobra, dobra. Jakiś ty nerwowy – fuknął tylko Marko.
- Spieszy mi się. 
- Spoko, do północy skończymy z tymi gratami. – Wzruszył ramionami Marko. – Ale jak wyniesiemy tą szafę? Jest dla nas za ciężka… - Wskazał trzydrzwiową szafę. Z boku miała ozdobny wzór, a na środkowych drzwiach wisiało zakurzone lustro. 
- Zostaje. Muszę gdzieś trzymać ubrania – odpowiedział i spojrzał na odwlekającego robotę brata. – Wynoś te pudła! – Wykrzyknął biorąc pod ramię manekin krawiecki i przenośną maszynę do szycia. 
- Silny jesteś… - stwierdził Marko, patrząc na brata. – I zły – dodał, gdy ten spojrzał na niego, marszcząc brwi. – Oki, oki już wynoszę – powiedział, podnosząc pudło i jęknął z bólu, który poczuł w ramionach. 
- Skoncentruj się i nie myśl o bólu, to będzie mniej bolało. – Usłyszał głos Vittoria, gdzieś na schodach. 
- Łatwo powiedzieć – burknął Marko, wynosząc karton. Na schodach minął go powracający na górę Vittorio. – A ty co, speeda dostałeś? – zapytał, gdy nim dotarł do garażu z jednym pudełkiem, Vittorio zniósł już cztery, dużo większe, kartony.
- Nie koncentruję się na wysiłku, kretynie!
- Obejdzie się bez tego ostatniego! – warknął Marko stawiając paczkę w garażu. Vittorio w tym czasie zniósł jeszcze ciężki dębowy kufer z rzeźbieniami w kształcie kolibrów na wieku. Marko wytrzeszczył oczy na brata. – Co się gapisz?! Zostały tam jeszcze cztery paczki! – Warknął, zirytowany zachowaniem brata, Vittorio. – Ja jadę zamówić materac, a ty skończ z tymi kartonami. 
Wsiadł do jeepa i pojechał do sklepu cztery przecznice dalej.
***

Ostatni karton wylądował w garażu. Marko odetchnął z ulgą, pocierając bolące mięśnie. Zawsze był wysportowany i takie noszenie ciężarów nie powodowało u niego takich bólów. Przeciągnął się i syknął z bólu, który to spowodowało. Wyszedł z garażu i spojrzał na ciemnogranatowe niebo i wychylający się księżyc w pełni. Pierwszy raz zdał sobie sprawę, jaki on jest piękny. 

Nagle ból się nasilił. Chłopak zgiął się wpół i jęknął. Z trudem wszedł do salonu. Czuł się jakby, ktoś go wywrócił na drugą stronę, ból był nie do zniesienia. 
- Mamo! – jęknął piskliwie, a łzy płynęły mu po policzkach. – Co się… Co się ze mną dzieje? – Wyjąkał, patrząc z przerażeniem jak jego ręce deformują się. Jedna z kości złamała się, wystając spod ciała. Z przerażenia krzyknął.
Do salonu weszła zaniepokojona krzykiem syna Bonie. Z wielkimi ze strachu oczami patrzyła jak jej syn zwija się z bólu, a jego ciało przybiera zupełnie inny kształt. Zasłoniła dłonią usta, nie mogąc się ruszyć ani krzyknąć. 
Marko wygiął się w łuk, jego żebra poszerzyły klatkę piersiową, zarysowując się wyraźnie na skórze. Krzyknął rozdzierająco, gdy jego szczęka zaczęła wydłużać się w coś przypominającego pysk, a proste zęby zaczęły się zmieniać w wilcze kły. Krzyk chłopaka zmienił się w wycie wilka, w którego się zaczął przeistaczać.
***


Vittorio przeciągnął się w samochodzie i wjechał na podjazd przed domem. Wysiadł z samochodu i zgiął się wpół czując ból. 

- Cholera! To już tak późno?! – syknął, gdy jego ciałem ponownie wstrząsnął ból. Ruszył w stronę drzwi, ale odwrócił się i warknął, widząc, że krzywo zaparkował. Niezadowolony z tego, że stracił rachubę czasu w sklepie i krzywego parkowania podszedł do samochodu. Chwytając jedną ręką błotnik podniósł przód jeepa i ustawił go prosto. 
- MARKO, NIE! – Dobiegł z domu pełen przerażenia wrzask Bonie i przeraźliwy krzyk Marko, który zmienił się w wycie. Nie wróżył niczego dobrego i to nie dla niego, ale dla Bonie.

Spis Rozdziałów

2 komentarze:

  1. Bardzo bym chciała trafić na początek tych opowiadań, są naprawdę interesujące, ale jak mam klikać cały czas starszy post, to się to robi męczące

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z boku są wszystkie tytuły opowiadań na tym blogu. Tam są porobione spisy treści do każdego :)

      Usuń