Przemierzał
chodnik prawie biegnąc. Nie zwracał uwagi na to co było wokół niego. Teraz był
pochłonięty myślami o bracie. Nie chciał go tu. Vittorio miał wszystko z taką
matką jak Janetta robił co chciał, więc dlaczego przyjeżdża tu?
Marko szedł
chodnikiem burczał pod nosem niezadowolony. Jego kroki były przyśpieszone niż
zawsze. Był tak pochłonięty swoją złością, że nie zauważającej mijanej na
rowerze brunetki.
- Cześć Marko! – Zawołała Kara zatrzymując rower cofając się
by zrównać z wyrwanym z zaskoczenia chłopakiem. Uśmiechnął się jak to miał w
zwyczaju przy niej. bardzo lubił Karę, była jego najlepszą przyjaciółką.
Chciałby była czymś więcej, ale obawiał się, że może odmówić, dlatego
postanowił być blisko niej jako przyjaciel.
- Gdzie reszta? – Zapytał nie widząc nikogo z ich paczki.
- Matt pomaga mamie odprawić jakiś obrządek indiański. Sara
na mnie czeka niedaleko przystanku. Kate jak ją ostatnio widziałam była jakaś
taka smutna, a z Adamem nie da się skontaktować. Szkoda mi go. Jego ojciec
odseparował, go od nas. Zastanawiam się czy będzie na biwaku pożegnalnym który
dla niego zorganizowaliśmy… - Pokręciła głową smutnie. - A ty dokąd idziesz
taki zły?
- Matka wysłała mnie do sklepu. Mam coś tam kupić na
przyjazd brata. – Warknął niezadowolony. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i
poklepała po ramieniu.
- Na pewno nie jest tak źle. – Stwierdziła. – A ty będziesz
prawda na tym biwaku?
- Jasne. Na pewno będę. – Zgodził się ochoczo uśmiechając
się do dziewczyny szeroko. Dzięki niej jego przyszłość nabierała światła, choć
wcześniej wszystko widział w czarnych barwach z powodu brata.
- Pamiętaj zaczynamy o siódmej nad jeziorem tam gdzie
zawsze! – Poklepała po ramieniu chłopaka i wsiadła na rower odjeżdżając.
Westchnął zadowolony i ruszył dalej myśląc jak spędzą biwak bez jego brata.
***
Sara
zbiegła po schodach przepuszczając szczekającego owczarka, który pobiegł do
kuchni. W lusterku w korytarzu poprawiła kucyk i jak zawsze puściła do odbicia
oczko. Spojrzała w stronę kuchni skąd dobiegał przytłumiony kobiecy głos.
naciągnęła trampki za kostki w kolorowe ciapki i zawiązała sznurówki. Zajrzała
do kuchni i spojrzała na sypiącą karmę do miski dla psa kobietę. Była to krępa
szatynka z krótko ostrzyżonymi włosami. Mówiła do psa by grzecznie poczekał na
swoją kolej, a ten szczekał skacząc wokół niej i merdając ogonem.
- Ann – Zwróciła się do kobiety.
- Tak kochanie? – Matka Sary spojrzała na nią z miłym
uśmiechem i ciepłymi brązowymi oczami.
- Mamo wychodzę na rower z Karą. – Powiedziała i uśmiechnęła
się do kobiety. Ta machnęła z uśmiechem ręką i wróciła do nasypywania do misek
karmy. Anna nie była jej rodzicielką, choć do 16 roku życia tak myślała. Anna i
Austin adoptowali ją, gdy była niemowlęciem, gdyż sami byli bezpłodni. Choć
wiedziała, że oni nie są jej prawdziwymi rodzicami, nie czuła tego. Kochała ich
jak prawdziwych rodziców. O swoich prawdziwych nic nie wiedziała, dowiedziała
się jedynie, że znalezioną ją na schodach sierocińca. Swego czasu pragnęła
odnaleźć prawdziwą matkę, zobaczyć jak się miewa i zapytać dlaczego ją
porzuciła. Jednak nie miała gdzie zacząć. Nie wiedziała skąd pochodzi oprócz
sierocińca nie miała żadnych informacji. Wyjęła ze składziku czerwony rower i
ruszyła w stronę umówionego miejsca. Była tam dziesięć minut później.
Westchnęła patrząc na jadące samochody ulicą i na ciekawiej ubranych ludzi.
Centralnie
przed nią zatrzymał się czarno-czerwony jeep. Zaskoczona cofnęła się krok do
tyłu, i spojrzała prosto w przystojną twarz chłopaka wyglądającą przez okno
pasażera.
- Jak trafić na Waszyngtona siedemnaście? – Zapytał z włoskim
akcentem. Sara otworzyła usta czerwieniąc się leciutko, gdy chłopak posłał jej
uśmiech ukazując w nim równe białe zęby. Ciemne włosy chłopaka sięgały ramion
otaczając przystojną twarz o typowo rzymskich rysach i śniadej cerze.
Przez jego czarne jak węgiel oczy miało się wrażenie, że zagląda do twojej
duszy i ocenia, czy jesteś warta jego zainteresowania.
- Em… - Za jąkała się zauważając, że widzi, że mu się
przygląda i uśmiechnęła się niepewnie i zaczęła tłumaczyć. – To niedaleko.
Proszę jechać prosto przez dwa skrzyżowania i skręcić w lewo i będziesz na
miejscu…
- Dzięki za instrukcje. – Uśmiechnął się do niej uprzejmie.
– Czyli mam jechać przez dwa skrzyżowania i skręcić w lewo? – Upewnił się.
- Tak. Jak dobrze pamiętam to jest dom po lewej stronie. –
Zadumała się na chwilę.
- Dzięki. To do zobaczenia. – Pożegnał się odjeżdżając.
Do
pogrążonej w zamyśleniu blondynki podjechała Kara. Przyjrzała się koleżance i
uśmiechnęła się do niej.
- To jak jedziemy? – Zapytała.
- Waszyngtona siedemnaście… Czy pod tym adresem nie mieszka
Marko? – Zastanowiła się na głos.
- Tak. – Potwierdziła Kara i zerknęła na oddalający się
jeep. – A o co ci chodzi?
- Koleś z jeepa zapytał jak ma dojechać do domu Marko. Ale
ci mówię takie ciacho! – Zachwyciła się Sara rumieniąc się na samo wspomnienie
tego uśmiechu. Kara spojrzała w stronę ulicy i zamyśliła się nad słowami Marko.
Czy ona coś pominęła podczas rozmowy?
Spis Rozdziałów
Spis Rozdziałów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz