Byłabym wdzięczna, za jakieś komentarze :)
Szablon jak i zawartość bloga jest mojej twórczości.

1/02/2018

Zew - Rozdział piąty

Wynoszone kotołaczki przez strażników, zauważył wychodzący z lochu All.
-Kto je tak pobił! Atrax wyraźnie zabronił!- surowo popatrzył na speszonych chłopaków.
-Ale to nie my…
-A kto?- zaczął uderzać nogą o murek nerwowo.- może samica? Moja samica. Co! ją też ten zakaz obowiązuje.- wyczekując odpowiedzi poklepał się po udzie.
-E..- wzruszyli ramionami- tego nie wiemy. Lepiej zapytaj… o jego.- pokazali na Dana.
-DEN!- krzyknął w stronę chłopaka- co im zrobiłeś? Znasz rozkazy!
- to nie ja…- wzruszył ramionami rudzielec.
-A kto?- zapytał podchodząc do kotołaczek Sam- o ta nawet ma złamany pazurek.- uśmiechnął się, a w drzwiach stanął blondyn. Popatrzył na odzyskujące przytomność kobiety.
-Lepiej ją zabij tego potwora…- warknęła w jego stronę starsza, wściekle wpatrując się w Atraxa.
-kogo?
-Tę sukę z poza świata.- wściekła miotała się przytrzymywana przez strażników.
-Sam. Odprowadź te panie do granicy.- odwrócił się i poszedł do środka. Wszedł do pokoju w którym June próbowała docucić dziewczynę.- wyjaśnij.- polecił spokojnym, stanowczym głosem.
-Atrax. To nie my je … to ona. Nie wiem czemu… co do tego… no to było niesamowite… to co zrobiła, nikt tego nie potrafi. Nawet ty.- mówiła delikatnie poklepując po twarzy dziewczynę. Z podziwem wpatrując się w Annę.
-to wiem. Chcę wiedzieć czemu na to pozwoliliście?- surowo zmierzył ją wzrokiem.
-nie zdążyliśmy jej powstrzymać. Kiedy tak na nie patrzyła, to przeszły mnie dreszcze. To była chwila, niczym grzmot burzy i było po wszystkim. One leżały, a my patrzyliśmy jak ona się osuwa. Jednak żyje, ona jest nietknięta. A one wyraźnie się jej bały.- wyjaśniła patrząc mu w oczy. Pochylił się nad nieprzytomną dziewczyną. Pogładził delikatnie i z troską po jej policzku.
-Popatrz na mnie, proszę popatrz na mnie…- szepnął w jej ucho. Delikatnie pocałował ją w usta trzymając w objęciach.
-Nie przerywaj, mów tak dalej…masz taki wspaniały dar przekonywania…- wyszeptała otwierając oczy i przytulając się do niego.- mogę tego słuchać… całe wieki…
- czemu je pobiłaś?- spytał delikatnie pieszcząc jej włosy.
-Nie… na… widzę kotów… zabiły moją siostrzyczkę miała cztery miesiące… a te chciały mnie skrzywdzić… bo są złe, a ja nie chciałam do nich przystać… tylko tobie ufam…- wtuliła się w jego ramiona, zamknęła oczy i usnęła.   
- co zamierzasz?- zapytała June i wyszła pod wpływem jego spojrzenia.
Nadal po wyjściu June pieścił ciemne włosy dziewczyny. Fascynowała go jej odwaga i determinacja, w byciu niezależną. Chciał by była wolna, jednak nie mógł na to pozwolić. Po przesłuchaniu tych którzy przyprowadzili do niego te kotołaczki, uwierzył w wersję dziewczyny. Tak dawno żadna do niego się w ten sposób nie przytulała. Przyjemnie było zanurzyć palce w miękkich włosach dziewczyny. Jej zapach sprawiał, że jej pożądał. Jednak powinien zachować się tak jak na jego pozycje przystało. Spędził tam ponad godzinę zastanawiając się, co z nią począć, przebudziła się .
- potrzebujesz samca. Skoro postanowiłaś zostać. Tylko on zapewni ci opiekę i byt. Jutro przyprowadzę kilku do wyboru. Sama wybierzesz jakiegoś z nich.- powiedział wpatrując się w rozmarzone zielone oczy, widząc w nich swoje odbicie.
-A ty też tam będziesz?- spytała cicho zalotnie wpatrując się w tę przystojną twarz.
-W pewnym sensie…- odpowiedział, czując falę emocji ogarniającą jego ciało.
-tylko tobie ufam i tylko ci wierzę…czemu… masz już kogoś prawda. Zawsze jak się trafia ktoś do rzeczy to jest już zajęty.- westchnęła z rezygnacją, jednak się nie odsunęła. Jego dotyk uspokajał, był przyjemny i kojący. Barwa głosu poruszała w niej niewidzialną strunę. Zapragnęła być z tym mężczyzną, jak z żadnym z chłopaków których do tej pory poznała. Chciała mu powiedzieć co do niego poczuła, jednak nie zrobiła tego. Ten świat jest zbyt obcy jak dla niej.
-Można to i tak ująć. Będę przy twoim wyborze. A żaden nigdy nie ośmieli się podnieść na ciebie swojej ręki.- uspokajał, zachęcając do samodzielnego wyboru.
-Muszę… inaczej nie można…- spuściła głowę- wiem jedno, jednak ten, na którego padnie… nie zas…-pokręciła głową mówiąc smutnym głosem- może lepiej mnie zabijcie…- poprosiła- nim…
-Przestań o tym mówić…- gwałtownie zaprotestował.
Powoli opowiedział o prawach, zasadach i zwyczajach, jakie rządzą na tym świecie. Wydawałoby się, że wszystko rozumie i na swój sposób akceptuje, jednak było w niej coś, co go odrobinę niepokoiło. Jej milczenie. Bez słowa przytakiwała mu i unikała tematu wyboru. Na koniec stwierdziła, ze jest zmęczona i zasnęła. Posiedział jeszcze przy niej chwilę i wyszedł.
Było ciemno, kiedy ponownie się obudziła. Rozejrzała się po pokoju, nie zobaczyła ani wilka, ani June. Po cichu wstała, pokuśtykała do drzwi by przez nie wyjrzeć. Jednak były zamknięte.
- to się świetnie składa- uśmiechnęła się smutno- nie mogę być z nim, to nie chcę być z nikim.- uparcie postanowiła, myśląc o blondynie. Wróciła do swojego posłania i powoli zaczęła rozwijać zabandażowaną nogę. Przestała boleć, więc jak słusznie sądziła zrosła się. Zbadała nogę i ponownie ją zabandażowała, tym razem po swojemu.
- tak mogę nawet chodzić- podeszła do okna- to parter?- uśmiechnęła się i popatrzyła czy da radę zleźć.- chyba ucieczki to moja specjalność.- wyszeptała sama do siebie mocniej okręcając się w płótno, którym ją przykrywano.
Było ciemno, nawet nie błyszczały gwiazdy. Po cichu przelazła poprzez okno i zsunęła się po niewielkim murku. Na żwirowatą nawierzchnię pod oknem
- auć- poczuła silny ból w ręce, złapała się za nią.
Powoli popatrzyła w prawo, w lewo i obejrzała się. Nie widząc nikogo lekko utykając zaczęła oddalać się od miejsca swego pobytu. Od miejsca gdzie mieszkał on, ten którego imienia nawet nie znała. Uciekała od swojej miłości, tylko po to by znaleźć ostateczne rozwiązanie. Pokuśtykała przez pusty plac, minęła niepilnowane ogrodzenie. Zdziwiona, że nikogo nie spotkała, odważniej przyśpieszyła. Niezauważona dotarła do mostu,  ciężko oddychając z wysiłku oparła się o poręcz. Właśnie zaczęła schodzić po schodkach w dół, kiedy usłyszała zbliżające się kroki. Znieruchomiała nie mogła biegać, a w miejscu, w którym stała nie miała jak się ukryć. Powoli obróciła głowę i zobaczyła światełko szybko zmierzające w jej stronę. Została jednak zauważona
- nie panikuj, poradzisz sobie- gorączkowo się upominała.- eh. Myśl idiotko.- powtarzała w myślach.
-Kim jesteś i co tu robisz o tej porze.- zapytał basowy ton męskiego głosu.
Przypomniała sobie to, co tłumaczył jej blondyn, jednak nie potrafiła sklecić rozsądnej odpowiedzi, tak więc milczała. Mężczyzna podszedł, był ubrany w brązowe skurzane spodnie i wysokie buty, na ramionach miał zarzucony płaszcz.
- schadzka? A z kim?- spytał lustrując otoczenie.
- z nikim- wyrwało się ze zduszonego strachem gardła dziewczyny.
-Co tam znalazłeś?- usłyszała zbliżający się inny głos dobiegając od strony mostu.
-Samicę. Gołą samicę…
-Tak! Pozwól, że zerknę na nią.- podszedł bliżej szatyn- a to ty! Atrax’owi to się nie spodoba.- podszedł i przerzucił ją sobie przez ramię.
-puszczaj…- jęknęła wystraszona, jego siłą i stanowczością.
-ani myślę, jesteś zbyt pociągająca w tym wdzianku. A jesteś pod jego opieką. Należy ci się lanie- wymierzył solidnego klapsa w tyłek- za narażanie się na niebezpieczeństwo.- dodał rozbawiony.
-znasz ją Sam?- zdziwił się strażnik. Patrząc jak ten postępuje z wierzgającą i walącą go po plecach dziewczyną. Niosąc ją w stronę budynku z którego tylko co uciekła.
-To gość szczególny Atrax’a. Będzie ci wdzięczny, że ją zatrzymałeś. Miała ostatnio ciężkie zdarzenie i pewnie lunatykowała…- poprawił unieruchomioną- i lepiej ją odniosę, bo może już się o nią niepokoją.
-Nie chcę… chcę na nogi… puszczaj ty…- warknęła zapłakana.
- coś słyszałeś?- spytał ignorując jej protest. A strażnik patrząc na chłopaka pokręcił głową.- a ja tak chyba zbiera się na burzę- uśmiechnął się puszczając oczko i podchodząc do drzwi.- nie powinnaś była tego robić. Atrax’owi zależy na twoim bezpieczeństwie i nie tylko. To było nie rozsądne z twojej strony.- powiedział jak się oddalił strażnik.
-To nie twoja sprawa, puszczaj…
- nie ma mowy.- stwierdził to takim tonem, że umilkła. Jednak nie przestała wierzgać.- co tu się stało, kotołaki?- spytał widząc zamieszanie przed frontem budynku z koszarami i wychodzącego wściekłego Atraxa.- coś zgubiłeś, a ja to znalazłem. Myślę, że …
-To nie myśl.- stwierdził blondyn zabierając z jego rąk zapłakaną i zawstydzoną Annę, która się do niego przytuliła.- nie zostawiłaś mi innego pola do działania. Teraz musze ci wyznaczyć samca. Sam! Za kwadrans chcę widzieć wszystkich wolnych z obecnych Alf.- rozkazał.
-Ja też mogę…
-Tak- warknął wnosząc dziewczynę do dużej Sali i sadzając na wolnym krześle. Stał za nią i czekał na wejście tamtych bez słowa.- jak już mówiłem ci tyle razy, musisz mieć odpowiedniego samca. Wybieraj.- wskazał zebranych nie patrząc nawet na nią.
-Jasne. Powiedziałeś… wobec tego nie wybieram nikogo z nich. Ty mi go wyznacz osobiście, bo inaczej ten cały Atrax... no on to zrobi… mnie jest wszystko jedno, jak już wiesz to tylko ciebie…no posłucham.- oświadczyła i odwróciła się plecami- nie tego, no jak mu tam Atrax’a.
Wszyscy popatrzyli z wyczekiwaniem zdziwieniem, na swojego przywódcę i dziewczynę. Ten popatrzył pałającym wzrokiem na dziewczynę, zgrzytnął zębami. Podjął decyzję.
-Skoro tak. To oddaję cię przywódcy klanów samemu Białemu Wilkowi. Od teraz należysz wyłącznie do niego. Nikt nie ma prawa do ciebie. An’di jesteś samicą Atrax’a. Masz go słuchać i pomnażać jego klan. ZROZUMIAŁAŚ!?- powiedział podniesionym rozgniewanym głosem.
-ZROZUMIAŁAM. To gdzie on jest?- popatrzyła na niego zapłakana.
-Przed tobą.- powiedział łagodniej zanurzając ręce w jej czarnych lśniących włosach- to ja.
-E…CO?- zrobiła wielkie ze zdziwienia oczy.- nie wierzę. Ty…- pozwoliła by ją obiął i pocałował. Nawet zażenowanie jakie miała przestało mieć znaczenie gdy ich usta i języki się złączyły.
Sam uśmiechnął się porozumiewawczo do Alla, który dał znak by wszyscy wyszli. Za drzwiami podszedł do Alla.
-no nareszcie. Przywódca nie może być bez samicy, no nie?- uśmiechnął się złośliwie szatyn.
-o tak. Ta jej ucieczka i upór podziałały na niego. Tak jak powiedziałeś. Skąd wiedziałeś, że leci na niego?- zdziwił się All.
-to, że ona na niego to nie wiedziałem. Ale, że go do niej ciągnęło i tylko szukał pretekstu by jej nikomu z nas nie dać. To było wprost namacalne.- wyszczerzył białe zęby w konspiracyjnym uśmiechu- Od kiedy się dowiedział, że nie należy do nikogo, a June dołożyła resztę.- gestem wskazał drzwi- Praktycznie nie wychodził z jej pokoju. A jak któryś pytał czy będzie mógł się o nią się starać to go nosiło. Wiedziałem, że mój udział w tym wyborze zmusi go do tego co zrobił.- uśmiechnął się zadowolony z siebie- wypijemy po piwku?
-no musimy oblać wesele przywódcy. Dan popilnuje.- machnął ręką i poszli w stronę jadalni.
-All, Sam komu podarowano An’di?- spytała June patrząc na szczerzącego zęby w uśmiechu Sama i kiwającego głową męża. odwróciła się i przyniosła trunek do stołu przysiadając się.
-no. Nasz przywódca w końcu ma samicę.- wyjaśnił All- podaj piwo. Mamy tu małe oblewanko.
-Atrax?! Zatrzymał ją sobie?! To zdumiewające. Dużo lepiej ułożone odrzucił.- zdziwiła się decyzją Atrax’a.
-może i tak. Weź jednak pod uwagę, że jest piękna. Nie ma tak atrakcyjnej istoty jak ona. Wiesz o tym dobrze. Nawet ja chciałem ją dostać.- stwierdził Sam upijając piwa. Wpatrując się w twarz zdziwionej kobiety.
-ty?! No to teraz wiem czemu. On tam z nią?- westchnęła domyślając się wszystkiego. Sam był jedynym samcem o którego Atrax bywał zazdrosny.
-no.- łobuzersko uśmiechał się z nad kufla.
-i wy tu pijecie?! A kto ich pilnuje?!- powiedziała poruszona ich beztroską i zadowoleniem.

-Dan wystarczy. Wszyscy i tak poszli z podkulonymi ogonami.- stwierdził All trącając się kuflem z Samem.

Rozdział szósty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz