Byłabym wdzięczna, za jakieś komentarze :)
Szablon jak i zawartość bloga jest mojej twórczości.

1/17/2018

Zew - Rozdział szósty

 Kilka dni później Atrax z An’di i obstawą udali się w drogę powrotną do jego domu. Podczas jednej z nocy w obozie otulona w śpiworze spała sama Anna. Kiedy się ocknęła usłyszała wycie wilków i nikogo nie było w obozie. Paliło się tylko ognisko dodając ciepła. Po chwili z krzaków wynurzyły się wilki. Zdziwiona patrzyła, że żaden z nich się na nią nie rzuca.
-e…- owinęła się i usłyszała za plecami wycie.
Ostrożnie obróciła się i zobaczyła białego wilka, władczo patrzącego na pozostałych. Podszedł do niej powoli majestatycznie krocząc, był duży. I piękny. Wpatrzona w jego oczy przestała się bać o swoje życie. Nie wiedziała dlaczego tak jest, ale to był fakt. Wilk położył na jej nogach swój łeb. Pochyliła się i delikatnie przeciągnęła po miękkim futrze ręką, zaczęła głaskać piękne zwierzę.
-Atrax to ty? Ty naprawdę jesteś wilkołakiem?- objęła za szyję białego wilka, przytulając się do niego- w każdej skórze jesteś przystojniakiem wiesz.- odwiązała sznurówkę od śpiwora podsunęła się robiąc mu w nim miejsce. Położył się obok i zaczął lizać jej twarz.- zastanowię się które buziaki bardziej mnie kręcą- dodała z uśmiechem wtulając się.
Zadowolona z faktu iż leży obok szybko zasnęła, nie przeszkadzały jej już żadne odgłosy dobiegające z lasu. Rano wszyscy mieli mały problem z obudzeniem dziewczyny. Kiedy się zbudziła w końcu, leniwie się przeciągnęła. Niechętnie zjadła podany przez June posiłek, zaczęła się rozglądać. Nigdzie nie zobaczyła Atrax’a, ani nikogo z jego świty, zaniepokojona popatrzyła na kobietę i zapytała
-gdzie oni są?- zauważyła, coś na co przedtem nie zwróciła uwagi. June nie patrzyła już w jej oczy, stała nieco pochylona.
-Nie ma ich. Ruszyli przodem.
-Czemu mnie zostawił? Czemu odszedł?- dopytywała zbierając się z posłania.
-Bo spałaś. Poszli przodem i przez las.- padła odpowiedź.
-Zaraz się spakuję i …-pochyliła się nad śpiworem Anna. June odsunęła ją łagodnie, acz stanowczo.
-Ja to zrobię- pochyliła się i zaczęła rolować śpiwór w którym spała Anna.
-Ale ja też mogę to zrobić. Potrafię… uwierz, chodziłam na biwaki… to chociaż go poniosę- dodała widząc jak tamta związany tobołek podaje innemu mężczyźnie.- mogę …- podeszła i poprosiła, jednak mężczyzna pokręcił głową.- czemu- popatrzyła z wyrzutem na June.- June…odpowiedz…- wyszeptała podchodząc do stojącej tyłem kobiety.
-Polecenie Atrax’a. to powinno ci wystarczyć. An’di możemy już ruszać?- odwróciła się i zobaczyła jak tamta spuszcza głowę i kiwa.- Gbur masz pilnować samicy przywódcy. Odpowiadasz za jej bezpieczeństwo i wygodę.- ruszyła przodem.
Anna przypomniała sobie co wiele razy tłumaczył jej blondyn.
 „decyzje podejmuje samiec, samica ma go słuchać, wspierać i pomagać. Ona należy do niego, czyli wypełniać polecenia bez zadawania pytań. Bo i tak jest najważniejszy. Gdyby była z innym samcem mogłaby się na tamtego mu poskarżyć. Jednak jej to nie dotyczy. Podczas podróży ma nie przemęczać się i odpowiednio się zachowywać. Ucieczki nie wchodzą w grę. Podkreślił to twierdząc iż to tylko dla jej dobra i tylko w jej własnym interesie, jest dostosowanie się do nowego trybu życia.”

Zadumana szła nie zwracając uwagi na otoczenie.
 Szli szerokim traktem, niekiedy mijani przez nielicznych podróżnych. Pozdrawiani odpowiadali na pozdrowienia, a pytani udzielali odpowiedzi. Anna obojętnie patrząc pod nogi, nie zwracała na mijających najmniejszej ciekawości. W milczeniu pokonywali kolejne mile bez zatrzymywania się na odpoczynek.
W jednej z mijanych osad June chciała się zatrzymać by coś zjeść, jednak przygnębiona Anna minęła ją i poszła przodem dalej. Obstawa poszła za brunetką, zaskoczeni patrzyli na plecy lekko pochylonej dziewczyny. Skupionej na tym co ma pod nogami bardziej niż na czymś w jej otoczeniu. Tępo marszu nieco zwolniło, bo już zaczęły boleć ją nogi. Jednak nie chciała okazać się jakimś słabeuszem i nie poprosiła o odpoczynek, czy pomoc.
-An’di…
-Tak- odpowiedziała nie podnosząc głowy po przejściu kolejnych mil.
-Powinnaś chyba coś zjeść i odpocząć?- powiedziała zatroskana June, idąc za nią.
-Nie, nie trzeba.- odpowiedziała spokojnym i cichym głosem- potrafię obyć się bez posiłku i długo maszerować.- pomyślała dalej idąc w milczeniu.
-Jednak…- nalegała.
-jeśli chcesz i zgłodniałaś to zatrzymaj się, po prostu dostosuję się do twojej decyzji. Bo jeśli o mnie chodzi to nie jest wcale konieczne. Poradzę sobie jakoś, bez obaw.- wyjaśniła swoje zdanie.
-jednak szliśmy już wiele godzin…- naciskała na decyzję blondynka.
-I co z tego. Chodziłam w już…- urwała rozejrzała się po okolicy- skoro tak mówisz,- podeszła do leżącej na poboczu dużej kłody drzewa i usiadła na niej.
 Nadal bardziej zainteresowana własnymi nogami niż czymkolwiek. Kobieta pośpiesznie przygotowała posiłek i podała go dziewczynie. Anna na chwilę popatrzyła na nią,
- dziękuję- odpowiedziała i wzięła kanapkę i podawany kubek z mlekiem.
Powoli nieśpiesznie jadła dokładnie przeżuwając i popijając każdy kęs. Oddała kubek i czekała, aż tamta da sygnał do wymarszu. Pulsujący ból w stopach, uświadomił Annie jak wiele przeszli. Najchętniej by zanurzyła nogi w chłodnej wodzie, aby to pulsowanie ustało.
-An’di…-blondynka niepewnie spojrzała na brunetkę
-możemy iść dalej, nie jestem zmęczona.- uśmiechnęła się leciutko, do June.
-Gbur mówił, że może cię ponieść…- Anna wyczuła nutkę troski w głosie kobiety.
- nie trzeba, ale dziękuję.- wstała, pokazując że nie chce żadnej pomocy.- nadal prosto?
-Tak
Droga prowadziła pod górę i zmusiła Annę do większego wysiłku, niż przypuszczała. Przygryzła dolną wargę i prawie na samym końcu człapała, sapiąc.
- nie dam im tej satysfakcji. No dalej Anka, dawaj.- agitowała się w myślach zerkając co jakiś czas na idących przed nią- To jak ta pielgrzymka do tego polskiego sanktuarium. Ba przecież to tylko krótki spacerek. Zero wysiłku, co to było dla ciebie.-wmawiała sobie.
Starając się nie myśleć o bolących i coraz bardziej zmęczonych nogach. Powoli ciepłe słoneczko zaczęło zachodzić, gdy znalazła się na szczycie wzniesienia. Zatrzymała się na chwilę. Popatrzyła na pomarańczowe zachodzące słońce, przysłaniane dziwnymi czarnymi plamami.
- Jun…- osunęła się na ziemię. Pochylił się nad nią idący za nią mężczyzna.
-Zasłabła z wyczerpania. Za mało zjadła i niewiele piła. A to wyczerpujący był marsz. podaj jej wody już dochodzi do siebie.- stwierdził podnosząc ciało Anny i podchodząc do June.
-Pić- wyszeptała, a do jej ust powędrował kubek z płynem.- już mi lepiej, mogę iść sama.
-Czyżby?- powiedziała z powątpiewaniem June- nie masz już sił by podnieść głowę. Zresztą za kilka metrów dojdziemy na miejsce i szybciej będzie jak on cię poniesie.- zaznaczyła używając rozkazującej tonacji głosu, choć jak wiedziała nie powinna była czynić.
 Jednak to podziałało na Annę już się nie upierała, skinęła tylko głową i przymknęła oczy. Za bardzo była zmęczona po tym za dużym na jej możliwości wysiłku. Kiedy się ocknęła słyszała w oddali toczącą się jakąś rozmowę. Nie lubiła podsłuchiwać odwróciła się na drugi bok, stwierdzając, że leży w łóżku, a w pomieszczeniu panuje półmrok.
-Co to za miejsce?- zastanowiła się- czy to ma jakieś znaczenie- westchnęła przyglądając się drewnianej ścianie przed nią.
Powolutku wspinał się po niej jakiś owad. Żyjątko co chwila osuwało się w dół, jednak uparcie brnęło dalej. Wyglądało jak skrzyżowanie pająka z motylem. Miał sześć krótkich nóżek, dwa kolorowe skrzydełka które zamiast mu pomagać to przeszkadzały. A na główce cztery pary oczu i trąbkę, którą śmiesznie wysuwał.
-An’di. Już nie śpisz- zapytał blondyn pochylając się nad nią.
-Nie
-Czemu się tak mocno forsowałaś. Przecież mówiłem..- zwrócił jej uwagę z lekką przyganą.
-Wiem.
-Odwróć się, proszę- położył rękę i odwrócił dziewczynę w swoją stronę.
-Po co? chcesz mnie ochrzanić. Tak też mogłeś.- unikała nadąsana spojrzenia mu w oczy.
-Nie mam zamiaru. Jednak wiem że jesteś smutna, czemu?- dopytywał odgarniając włosy z twarzy.- powiedz…
-Jestem, mam do tego prawo.- smutnie patrzyła na zatroskaną twarz mężczyzny.
-Ktoś sprawił ci przykrość, był nieuprzejmy, czy…- dopytywał nie ustępując.
-Nie, nic z tych rzeczy. Przytul mnie, proszę…- zarzuciła mu ręce na kark, a w oczach miała już łzy.
-nie zmieniaj tematu. Jeśli jesteś smutna to chcę wiedzieć co jest przyczyną smutku. martwię się o ciebie i do mnie należy…- zaczął swoją przemowę, którą szybko urwała.
-Ty jesteś wspaniały. Nikt nic mi nie zrobił w szerokim i pełnym tego słowa znaczeniu. Jestem smutna, bo jestem i nic na to nie poradzisz.- wtuliła się- Atrax…ja po prostu tęsknie. Nie zrozumiesz tego.- cicho lekko zachrypnięta wytłumaczyła- Tam mogłam być kim chciałam, tu jednak jest to niemożliwe. Postaram się nie przysparzać ci zmartwień.- obiecała, patrząc przed siebie- choć to będzie bardzo trudne.- pomyślała.
-zdaję sobie sprawę i rozumiem. Zawsze możesz mi wszystko powiedzieć.- zagłębił palce w jej włosach.- jeśli już czujesz się lepiej to musimy ruszać. ubierzesz się sama czy ktoś ma ci pomóc.- wciągnął nosem zapach dziewczyny. Przez chwilę się nim upajał.
-jak mnie puścisz, to sama sobie poradzę. To tylko złamana ręka i nawet nie boli.- odparła zdejmując jego dłonie.
Wstała wiedziała, że na nią patrzy na stołku obok łóżka leżały jej ubrania, włożyła je. zgarnęła zdrową ręką włosy do tyłu i zaczęła mocować się z rozwalonymi butami, w końcu odniosła nad nimi zwycięstwo. Odwróciła się i spojrzała w jego stronę. Przyglądał się bez słowa jej poczynaniom, jednak na twarzy miał ten swój tajemniczy uśmieszek, ten który w nim lubiła. Wstał podszedł i objął ją w pasie, pokazując drogę do wyjścia.
-Widzę, że nie słusznie oberwali. Ta czarnula…- mówił rozbawiony Sam na widok wychodzącej dziewczyny- jest zdrowa. Poradzi sobie. Nie potrzebnie brałeś dla niej tą lektykę.
-Sam!- Anna zdziwiona popatrzyła na szatyna, a pytająco spojrzała na blondyna.
Atrax był niezadowolony z uwagi chłopaka. Swym głosem sprawił, że wszyscy oprócz Anny i Sama wyprostowali się.
- nie chcę by to się powtórzyło.
-To już od wczoraj wszyscy wiemy. Ale czy ona to wie?- odparł uśmiechając się do speszonej Anny.
-ona ma tam siedzieć, czy masz inne zdanie.- dodał z naciskiem, zwracając się do swojego bety.
-Akurat w tej kwestii to masz całkowite moje poparcie. Ale lepiej zabierz jej buty tak dla pewności.- pokazał na zniszczone adidasy.
-Ale ja…
-no, no…- podszedł All.
-An’di bez dyskusji.- wyprowadził z budynku.- masz tu siedzieć,.- pokazał  na lektykę.
-Na pewno…- spytała wsiadając do środka- a nie boisz się, że mnie zgubią… no wypadnę.- patrzyły na nią niebieskie stanowcze i nie ugięte oczy.- wiem wybacz.

-ruszamy!- powiedział Atrax, a Sam i All stojący na przedzie ruszyli.

Rozdział siódmy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz