Kilka dni
później Atrax z An’di i obstawą udali się w drogę powrotną do jego domu.
Podczas jednej z nocy w obozie otulona w śpiworze spała sama Anna. Kiedy się
ocknęła usłyszała wycie wilków i nikogo nie było w obozie. Paliło się tylko
ognisko dodając ciepła. Po chwili z krzaków wynurzyły się wilki. Zdziwiona
patrzyła, że żaden z nich się na nią nie rzuca.
-e…-
owinęła się i usłyszała za plecami wycie.
Ostrożnie obróciła się i zobaczyła białego wilka, władczo
patrzącego na pozostałych. Podszedł do niej powoli majestatycznie krocząc, był
duży. I piękny. Wpatrzona w jego oczy przestała się bać o swoje życie. Nie
wiedziała dlaczego tak jest, ale to był fakt. Wilk położył na jej nogach swój
łeb. Pochyliła się i delikatnie przeciągnęła po miękkim futrze ręką, zaczęła
głaskać piękne zwierzę.
-Atrax
to ty? Ty naprawdę jesteś wilkołakiem?- objęła za szyję białego wilka,
przytulając się do niego- w każdej skórze jesteś przystojniakiem wiesz.-
odwiązała sznurówkę od śpiwora podsunęła się robiąc mu w nim miejsce. Położył
się obok i zaczął lizać jej twarz.- zastanowię się które buziaki bardziej mnie
kręcą- dodała z uśmiechem wtulając się.
Zadowolona z faktu iż leży obok szybko zasnęła, nie
przeszkadzały jej już żadne odgłosy dobiegające z lasu. Rano wszyscy mieli mały
problem z obudzeniem dziewczyny. Kiedy się zbudziła w końcu, leniwie się
przeciągnęła. Niechętnie zjadła podany przez June posiłek, zaczęła się
rozglądać. Nigdzie nie zobaczyła Atrax’a, ani nikogo z jego świty,
zaniepokojona popatrzyła na kobietę i zapytała
-gdzie
oni są?- zauważyła, coś na co przedtem nie zwróciła uwagi. June nie patrzyła
już w jej oczy, stała nieco pochylona.
-Nie
ma ich. Ruszyli przodem.
-Czemu
mnie zostawił? Czemu odszedł?- dopytywała zbierając się z posłania.
-Bo
spałaś. Poszli przodem i przez las.- padła odpowiedź.
-Zaraz
się spakuję i …-pochyliła się nad śpiworem Anna. June odsunęła ją łagodnie, acz
stanowczo.
-Ja
to zrobię- pochyliła się i zaczęła rolować śpiwór w którym spała Anna.
-Ale
ja też mogę to zrobić. Potrafię… uwierz, chodziłam na biwaki… to chociaż go
poniosę- dodała widząc jak tamta związany tobołek podaje innemu mężczyźnie.-
mogę …- podeszła i poprosiła, jednak mężczyzna pokręcił głową.- czemu-
popatrzyła z wyrzutem na June.- June…odpowiedz…- wyszeptała podchodząc do stojącej
tyłem kobiety.
-Polecenie
Atrax’a. to powinno ci wystarczyć. An’di możemy już ruszać?- odwróciła się i
zobaczyła jak tamta spuszcza głowę i kiwa.- Gbur masz pilnować samicy
przywódcy. Odpowiadasz za jej bezpieczeństwo i wygodę.- ruszyła przodem.
Anna przypomniała sobie co wiele razy tłumaczył jej
blondyn.
„decyzje podejmuje samiec, samica ma go
słuchać, wspierać i pomagać. Ona należy do niego, czyli wypełniać polecenia bez
zadawania pytań. Bo i tak jest najważniejszy. Gdyby była z innym samcem mogłaby
się na tamtego mu poskarżyć. Jednak jej to nie dotyczy. Podczas podróży ma nie
przemęczać się i odpowiednio się zachowywać. Ucieczki nie wchodzą w grę.
Podkreślił to twierdząc iż to tylko dla jej dobra i tylko w jej własnym
interesie, jest dostosowanie się do nowego trybu życia.”
Zadumana szła nie zwracając uwagi na otoczenie.
Szli szerokim
traktem, niekiedy mijani przez nielicznych podróżnych. Pozdrawiani odpowiadali
na pozdrowienia, a pytani udzielali odpowiedzi. Anna obojętnie patrząc pod
nogi, nie zwracała na mijających najmniejszej ciekawości. W milczeniu
pokonywali kolejne mile bez zatrzymywania się na odpoczynek.
W jednej z mijanych osad June chciała się zatrzymać by
coś zjeść, jednak przygnębiona Anna minęła ją i poszła przodem dalej. Obstawa
poszła za brunetką, zaskoczeni patrzyli na plecy lekko pochylonej dziewczyny. Skupionej
na tym co ma pod nogami bardziej niż na czymś w jej otoczeniu. Tępo marszu
nieco zwolniło, bo już zaczęły boleć ją nogi. Jednak nie chciała okazać się
jakimś słabeuszem i nie poprosiła o odpoczynek, czy pomoc.
-An’di…
-Tak-
odpowiedziała nie podnosząc głowy po przejściu kolejnych mil.
-Powinnaś
chyba coś zjeść i odpocząć?- powiedziała zatroskana June, idąc za nią.
-Nie,
nie trzeba.- odpowiedziała spokojnym i cichym głosem- potrafię obyć się bez
posiłku i długo maszerować.- pomyślała dalej idąc w milczeniu.
-Jednak…-
nalegała.
-jeśli
chcesz i zgłodniałaś to zatrzymaj się, po prostu dostosuję się do twojej
decyzji. Bo jeśli o mnie chodzi to nie jest wcale konieczne. Poradzę sobie
jakoś, bez obaw.- wyjaśniła swoje zdanie.
-jednak
szliśmy już wiele godzin…- naciskała na decyzję blondynka.
-I
co z tego. Chodziłam w już…- urwała rozejrzała się po okolicy- skoro tak
mówisz,- podeszła do leżącej na poboczu dużej kłody drzewa i usiadła na niej.
Nadal bardziej
zainteresowana własnymi nogami niż czymkolwiek. Kobieta pośpiesznie
przygotowała posiłek i podała go dziewczynie. Anna na chwilę popatrzyła na nią,
-
dziękuję- odpowiedziała i wzięła kanapkę i podawany kubek z mlekiem.
Powoli nieśpiesznie jadła dokładnie przeżuwając i
popijając każdy kęs. Oddała kubek i czekała, aż tamta da sygnał do wymarszu.
Pulsujący ból w stopach, uświadomił Annie jak wiele przeszli. Najchętniej by
zanurzyła nogi w chłodnej wodzie, aby to pulsowanie ustało.
-An’di…-blondynka
niepewnie spojrzała na brunetkę
-możemy iść dalej, nie jestem zmęczona.- uśmiechnęła
się leciutko, do June.
-Gbur
mówił, że może cię ponieść…- Anna wyczuła nutkę troski w głosie kobiety.
-
nie trzeba, ale dziękuję.- wstała, pokazując że nie chce żadnej pomocy.- nadal
prosto?
-Tak
Droga prowadziła pod górę i zmusiła Annę do większego
wysiłku, niż przypuszczała. Przygryzła dolną wargę i prawie na samym końcu
człapała, sapiąc.
-
nie dam im tej satysfakcji. No dalej Anka, dawaj.- agitowała się w myślach
zerkając co jakiś czas na idących przed nią- To jak ta pielgrzymka do tego
polskiego sanktuarium. Ba przecież to tylko krótki spacerek. Zero wysiłku, co
to było dla ciebie.-wmawiała sobie.
Starając się nie myśleć o bolących i coraz bardziej
zmęczonych nogach. Powoli ciepłe słoneczko zaczęło zachodzić, gdy znalazła się
na szczycie wzniesienia. Zatrzymała się na chwilę. Popatrzyła na pomarańczowe
zachodzące słońce, przysłaniane dziwnymi czarnymi plamami.
-
Jun…- osunęła się na ziemię. Pochylił się nad nią idący za nią mężczyzna.
-Zasłabła
z wyczerpania. Za mało zjadła i niewiele piła. A to wyczerpujący był marsz.
podaj jej wody już dochodzi do siebie.- stwierdził podnosząc ciało Anny i
podchodząc do June.
-Pić-
wyszeptała, a do jej ust powędrował kubek z płynem.- już mi lepiej, mogę iść
sama.
-Czyżby?-
powiedziała z powątpiewaniem June- nie masz już sił by podnieść głowę. Zresztą
za kilka metrów dojdziemy na miejsce i szybciej będzie jak on cię poniesie.-
zaznaczyła używając rozkazującej tonacji głosu, choć jak wiedziała nie powinna
była czynić.
Jednak to
podziałało na Annę już się nie upierała, skinęła tylko głową i przymknęła oczy.
Za bardzo była zmęczona po tym za dużym na jej możliwości wysiłku. Kiedy się
ocknęła słyszała w oddali toczącą się jakąś rozmowę. Nie lubiła podsłuchiwać
odwróciła się na drugi bok, stwierdzając, że leży w łóżku, a w pomieszczeniu
panuje półmrok.
-Co
to za miejsce?- zastanowiła się- czy to ma jakieś znaczenie- westchnęła
przyglądając się drewnianej ścianie przed nią.
Powolutku wspinał się po niej jakiś owad. Żyjątko co
chwila osuwało się w dół, jednak uparcie brnęło dalej. Wyglądało jak
skrzyżowanie pająka z motylem. Miał sześć krótkich nóżek, dwa kolorowe
skrzydełka które zamiast mu pomagać to przeszkadzały. A na główce cztery pary
oczu i trąbkę, którą śmiesznie wysuwał.
-An’di.
Już nie śpisz- zapytał blondyn pochylając się nad nią.
-Nie
-Czemu
się tak mocno forsowałaś. Przecież mówiłem..- zwrócił jej uwagę z lekką
przyganą.
-Wiem.
-Odwróć
się, proszę- położył rękę i odwrócił dziewczynę w swoją stronę.
-Po
co? chcesz mnie ochrzanić. Tak też mogłeś.- unikała nadąsana spojrzenia mu w
oczy.
-Nie
mam zamiaru. Jednak wiem że jesteś smutna, czemu?- dopytywał odgarniając włosy
z twarzy.- powiedz…
-Jestem,
mam do tego prawo.- smutnie patrzyła na zatroskaną twarz mężczyzny.
-Ktoś
sprawił ci przykrość, był nieuprzejmy, czy…- dopytywał nie ustępując.
-Nie,
nic z tych rzeczy. Przytul mnie, proszę…- zarzuciła mu ręce na kark, a w oczach
miała już łzy.
-nie
zmieniaj tematu. Jeśli jesteś smutna to chcę wiedzieć co jest przyczyną smutku.
martwię się o ciebie i do mnie należy…- zaczął swoją przemowę, którą szybko urwała.
-Ty
jesteś wspaniały. Nikt nic mi nie zrobił w szerokim i pełnym tego słowa
znaczeniu. Jestem smutna, bo jestem i nic na to nie poradzisz.- wtuliła się-
Atrax…ja po prostu tęsknie. Nie zrozumiesz tego.- cicho lekko zachrypnięta
wytłumaczyła- Tam mogłam być kim chciałam, tu jednak jest to niemożliwe.
Postaram się nie przysparzać ci zmartwień.- obiecała, patrząc przed siebie-
choć to będzie bardzo trudne.- pomyślała.
-zdaję
sobie sprawę i rozumiem. Zawsze możesz mi wszystko powiedzieć.- zagłębił palce
w jej włosach.- jeśli już czujesz się lepiej to musimy ruszać. ubierzesz się
sama czy ktoś ma ci pomóc.- wciągnął nosem zapach dziewczyny. Przez chwilę się
nim upajał.
-jak
mnie puścisz, to sama sobie poradzę. To tylko złamana ręka i nawet nie boli.-
odparła zdejmując jego dłonie.
Wstała wiedziała, że na nią patrzy na stołku obok
łóżka leżały jej ubrania, włożyła je. zgarnęła zdrową ręką włosy do tyłu i
zaczęła mocować się z rozwalonymi butami, w końcu odniosła nad nimi zwycięstwo.
Odwróciła się i spojrzała w jego stronę. Przyglądał się bez słowa jej
poczynaniom, jednak na twarzy miał ten swój tajemniczy uśmieszek, ten który w nim
lubiła. Wstał podszedł i objął ją w pasie, pokazując drogę do wyjścia.
-Widzę,
że nie słusznie oberwali. Ta czarnula…- mówił rozbawiony Sam na widok
wychodzącej dziewczyny- jest zdrowa. Poradzi sobie. Nie potrzebnie brałeś dla
niej tą lektykę.
-Sam!-
Anna zdziwiona popatrzyła na szatyna, a pytająco spojrzała na blondyna.
Atrax
był niezadowolony z uwagi chłopaka. Swym głosem sprawił, że wszyscy oprócz Anny
i Sama wyprostowali się.
-
nie chcę by to się powtórzyło.
-To
już od wczoraj wszyscy wiemy. Ale czy ona to wie?- odparł uśmiechając się do
speszonej Anny.
-ona
ma tam siedzieć, czy masz inne zdanie.- dodał z naciskiem, zwracając się do
swojego bety.
-Akurat
w tej kwestii to masz całkowite moje poparcie. Ale lepiej zabierz jej buty tak
dla pewności.- pokazał na zniszczone adidasy.
-Ale
ja…
-no,
no…- podszedł All.
-An’di
bez dyskusji.- wyprowadził z budynku.- masz tu siedzieć,.- pokazał na lektykę.
-Na
pewno…- spytała wsiadając do środka- a nie boisz się, że mnie zgubią… no
wypadnę.- patrzyły na nią niebieskie stanowcze i nie ugięte oczy.- wiem wybacz.
-ruszamy!-
powiedział Atrax, a Sam i All stojący na przedzie ruszyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz