"Podarunek"
Lucky podróżował skuty kajdanami w okratowanym wozie. Obok niego znajdowało się kilku innych niewolników. Byli młodzi i urodziwi, jak mógł stwierdzić. Poznał wiele nowych dialektów. Dowiedział się interesującej rzeczy jaką, są targi niewolników.
Podczas podróży zauważył jak różni się to od świata jaki znał. Pogodził się z tym faktem, że stał się niewolnikiem. Żałował jedynie, że dostawał tylko jeden posiłek dziennie składający się z jakiejś ryżowej papki bez smaku. Tęsknił za obiadami jakie gotował jego brat Shade, zastanawiał się co u niego.
- Sprzedany! - usłyszał głos handlarza niewolników i zerknął na niego, a następnie na mężczyznę, który go kupił. Skrzywił się zniesmaczony na widok otyłego mężczyzny, zacierającego dłonie w pierścieniach. Mężczyzna był jakimś kupcem; tak obstawiał Lucky.
Lucky był już sprzedany kilka razy. Zrozumiał, że stał się niewolnikiem od kiedy usłyszał rozmowę tych na statku. Miał być sprzedany kolejnemu kupcowi za wysoką cenę, gdy wszedł wychudzony mężczyzna i rozejrzał się po niewolnikach. Wzrok wychudzonego, dobrze ubranego mężczyzny padły na niego i zalśniły dziwnym blaskiem.
Ręce Lucka były związane grubym sznurem, który wbijał mu się w skórę przy każdym ruchu, a do nogi miał przypięte kajdany z łańcuchem zamocowanym na ścianie. Wpatrywał się w popłoch między kupcami i kłótnie, gdy nowo przybyły patrzył na młodego chłopaka z blond włosami i kręci rozgorączkowany głową.
- Ten się nada! Cena nie gra roli. - powiedział wskazując na niego. Dobili targu z kupcem, który podwoił pierwotną cenę za niego i sprzedany został mężczyźnie.
Rozumiał coraz więcej z tego języka, był podobny do arabskiego. Mężczyzna zabrał go do największego domu w mieście i oddał w ręce służących. Zdziwiony i zarazem wdzięczny został w końcu wykąpany i ubrany, co prawda w te same ubrania, ale teraz czyste i zreperowane. Jak też wyłapał z rozmów służących miał być ofiarą dla jakiegoś krwawego faceta.
- Może to i dobrze – pomyślał wpatrując się w apetyczną kompozycję owoców stojących na stole. Ukradł kilka truskawek, gdy podszedł do niego naprawdę wielki facet. Przez chwilę wpatrywał się w mężczyznę wielkimi oczami z truskawką w ustach, zastanawiał czy zostanie zbesztany za niszczenie kompozycji.
Mężczyzna miał na sobie zbroję rycerską w kolorach czerni i czerwieni jaką kojarzył z bajek dla dzieci. Białe włosy były krótko przycięte, był dobrze zbudowany i bardzo wysoki Lucky zakładał, że mógł mieć nawet dwa metry. Przystojną twarz przecinała paskudna blizna, a spojrzenie koloru stali było chłodne i nie potrafił nic z niego wyczytać. Wąskie usta rycerza wygięły się w szelmowskim uśmiechu.
- Przerażający – pomyślał przełykając owoc. Rycerz tylko parsknął rozbawiony i ruszył w stronę sali, gdzie co chwila znikali służący z tacami jedzenia. Na czerwonej pelerynie jaką miał zauważył znajomy symbol. - Głodny jestem – pomyślał przymykając oczy. Te kilka truskawek, które jadł pobudziły jego głód i nie mógł zbytnio skupić się na myśleniu.
- Już czas – powiedział strażnik zarzucając na niego czarny płaszcz, przyjrzał się i poprawił kaptur sprawiając, że Lucky widział tylko kawałek podłogi przed sobą. Pociągnął go za sznur, którym miał związane ręce w kierunku wejścia do sali.
- To nasz podarek dla książęcej mości – usłyszał głos przebijający się przez harmider rozmów, które zamilkły, gdy go wprowadzono. Chwilę później ściągnięto kaptur, a on ujrzał stół zastawiony apetycznymi potrawami.
- Skoro mam umrzeć, nakarmcie mnie chociaż – pomyślał, kompletnie nie zwrócił uwagi na otaczających go ludzi.
***
Rain już wiedział, że nie otrzyma młodej alfy. Wyczytał to z myśli obecnych tu ludzi, zamierzał zlecić zabicie całej rodziny burmistrza, za nie wykonanie jego polecenia. Jednak postanowił zaczekać do zobaczenia tego co postanowili sprezentować jego osobie.
„Skoro mam umrzeć, nakarmcie mnie najpierw” usłyszał myśli wprowadzonej osoby, spojrzał na młodego chłopaka. „Boże jak to pięknie pachnie, chcę zjeść tej pieczeni” wpatrywał się w prezent jaki otrzymał. Czerwone włosy były w odcieniu dojrzałych wiśni, zielone oczy jak młoda trawa, miał bladą cerę i smukłą sylwetkę. Wyglądał bardzo egzotycznie.
Uśmiechnął się słysząc myśli chłopaka, zazwyczaj niewolnicy nie są tak bezczelni ze swoimi myślami. Skinął dłonią na Silvera, swojego strażnika. Białowłosy mężczyzna z blizną pochylił się do niego.
- Zaprowadź dzieciaka do mojej komnaty – polecił strażnikowi, który skinął głową. Czerwonowłosy został zabrany przez Silvera z sali. Rain wygodnie rozsiadł się na swoim fotelu i oglądał pokazy jakie zostały zorganizowane by go udobruchać. - I tak podbiję to miasto, nie ważne jak bardzo będziecie się płaszczyć – pomyślał uśmiechając się do mężczyzn, którzy w duchu tryumfowali, że im się udało. - Doskonale wiem, co sobie myślicie. Cieszcie się, durnie, ale to wasz ostatni dzień wolności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz