Kiedy odwiedzasz ziemię
Napełniasz ją bogactwem i pięknem.
Zwracam się dziś do Ciebie.
Przynieś mi miłość, radość i harmonię.
Naucz mnie czytać w ludzkich sercach,
Abym odnalazł miłość prawdziwą i szczerą…
Napełniasz ją bogactwem i pięknem.
Zwracam się dziś do Ciebie.
Przynieś mi miłość, radość i harmonię.
Naucz mnie czytać w ludzkich sercach,
Abym odnalazł miłość prawdziwą i szczerą…
Ostatni
czasy dziwnie się czułem. Miałem zawroty głowy i prześladowało mnie uczucie, że
jestem obserwowany. Gdy się odwracałem nikogo nie było. Tym razem było trochę
inaczej…
Szedłem
parkiem i czułem na sobie wzrok, gdy się odwróciłem stał za mną chłopak nie
mniej jak 14-15 lat. Burza czarnych loków, brązowe duże oczy wpatrzone we mnie
i ta oliwkowa karnacja. Wyciągnął w moją stronę rękę, w której trzymał kopertę.
- Dla mnie? – Zapytałem, a gdy pokiwał głową sięgnąłem po
nią.
Była to niewielka koperta koloru
czerwieni. Zapieczętowana woskiem z odciśniętym dziwnym symbolem pięść
trzymająca piorun. Spojrzałem na chłopca, ale jego już nie było. Pewnie uciekł,
gdy tylko przekazał wiadomość. Nawet nie zdążyłem zapytać, od kogo. Trudno,
pewnie dowiem się z tego, co jest w środku. Otworzyłem kopertę i wyciągnąłem
kartkę pokrytą drobnym eleganckim pismem.
„Kikade obserwują cię.
Nie zdradź nikomu, kim jesteś. To może grozić śmiercią dla tej, którą chronisz.
Przyślemy ci wsparcie, jednego z najlepszych Mścicieli z twojego oddziału.
Ab maiorem Dei gloriam* Zwierzchnik Sihaila”
- To chyba pomyłka. – Stwierdziłem czytając list jeszcze
raz. Jednak to nie pomyłka, to jakiś głupi niezrozumiały żart. Wsadziłem kartkę
do kieszeni i ruszyłem w dalszą drogę.
Byłem
pewny, że to żart Backa. Tylko on mógł wpaść na taki głupi pomysł…
Tuż przede
mną uderzyła błyskawica oślepiając mnie na chwilę. Gdy otworzyłem oczy stała
przede mną znajoma dziewczyna. Miała złote loki, błękitne oczy i śliczną buzię.
Z pleców wyrastały jej białe skrzydła, miała na sobie białą prostą sukienkę.
Westchnąłem ciężko. Kilka miesięcy temu spotkałem ją w tym samym miejscu. Ma
się tą pamięć.
- Kikade. – Zwróciła się do mnie.
- Kim jesteś? – Zapytałem przyglądając się dziewczynie, była
całkiem pociągająca.
- Jestem archanioł Uriel.
Zacząłem się
śmiać. Nie mogłem się opanować. Uriel?! Przecież to męskie imię… a do tego chce
mi wcisnąć kit, że niby jest archaniołem! Wampiry owszem, wilkołaki także, ale
anioły nie istnieją!
- Jesteś równie niesubordynowany jak za czasów szkoły. –
Zmarszczyła brwi. – Za jakie grzechy Sihaila kazał mi być pośrednikiem. –
Jęknęła poruszając ramionami, a jej skrzydła zamieniły się w biały puch. Przez
chwile gapiłem się jak pióra opadają na ziemię. – Możemy porozmawiać Kikade?
- Nie dasz mi spokoju?
- Tym razem nie dam ci odejść. – Stwierdziła wytykając mi to palcem. – Jesteś wulgarny jak każdy z Mścicieli. Nie pasujesz na Stróża. – Prychnęła. – Zero w tobie chęci niesienia pomocy.
- Tym razem nie dam ci odejść. – Stwierdziła wytykając mi to palcem. – Jesteś wulgarny jak każdy z Mścicieli. Nie pasujesz na Stróża. – Prychnęła. – Zero w tobie chęci niesienia pomocy.
- A co ja samarytanin? – Powiedziałem ruszając dalej i nie
zwracając uwagi na laskę. Była upierdliwa i miała jakieś dziwne urojenia, że
niby kim była? Archaniołem?
- Nie zniosę tego dłużej. – Wykrzyknęła i zrównała się ze
mną. – Gdzie możemy porozmawiać? – Zapytała mnie. Wzruszyłem w rezygnacji
ramionami. Uriel mi nie odpuści.
- Znam niedaleko pewną knajpkę. – Powiedziałem i skręciłem w
stronę Starego Grzyba.
Uriel z
niesmakiem i widoczną niechęcią rozglądała się po wnętrzu. Podszedłem do baru,
a blondyna zajęła miejsce najbliżej drzwi. Niech robi, co chce. Oparłem się o
bar i spojrzałem na Billa.
- Widzę, że foczkę przyprowadziłeś. – Uśmiechnął się szeroko
ukazując szparę miedzy zębami. Bill był barmanem. Miał kręcone rude włosy,
zielone oczy i był przeraźliwie chudy.
- Ona? Uparła się, że chce pogadać. – Wzruszyłem ramionami i
spojrzałem na Billa. – Przynieś ten drink twoją specjalność, a dla foczki jakiś
soczek bezalkoholowy. – Zamówiłem. Jeszcze brakowało, żeby się upiła. Usiadłem
naprzeciwko dziewczyny i patrzyłem na nią wyczekująco.
- Zapomniałaś, po co tu przyszliśmy? – Zapytałem, gdy nie
odezwała się po przyniesieniu napojów. Upiłem łyk drinka.
- To nie etyczne pić w pracy. – Stwierdziła i powąchała
soczek wiśniowy, jaki dostała. Następnie upiła łyczek i przez chwilę go
smakowała.
- Mam to gdzieś. Gadaj, czego chcesz i spadaj. Jestem
zajęty.
- I to jest mój powód. Jesteś zajęty sobą, a nie
stróżowaniem tej biednej dziewczyny.
- Kogo? – Uniosłem brwi w zamyśleniu. Mam wrażenie, że biorę
udział w „Mamy cię”.
- Samanty Brown. – Odpowiedziała mi najspokojniej w świecie.
- Mojej siostry? – Uniosłem brwi zaskoczony. Kto by
pomyślał, że taka blondyneczka zna Samantę? – Słuchaj Uriel czy jak ci tam
inaczej. Sam skończyła już 18 lat i nie muszę sterczeć nad nią cały czas. Ona
ma swoje życie, a ja swoje. Dla twojej wiadomości jej tu nie ma, a ja mam
własne problemy, z którymi sobie nie radzę. – Powiedziałem nieco podniesionym
głosem. - Skoro Sam chciała ze mną pogadać i powiedzieć, że za mało jej czasu
poświęcam to powinna mi powiedzieć osobiście. A teraz sorki lalka, ale ja się śpieszę.
– Dokończyłem drinka i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć wyszedłem ze Starego
Grzyba.
Co ja
jestem niańka? Opiekuję się nią praktycznie cały czas. A ona mi taki numer
wywija? Dość! Jak zadzwoni to ja jej powiem co o tym wszystkim myślę! Dla drugiej
tak samo.
Wszedłem do
domu i nie zwróciłem uwagi na bałagan w salonie. Podszedłem do lodówki, wziąłem
piwo i usiadłem na kanapie. Upiłem spory łyk piwa i dopiero się zorientowałem,
że wampiry mnie obserwują.
- Czego? – Warknąłem w ich kierunku. – Gapicie się jakbyście
mnie pierwszy raz widzieli.
- Henry… - Zaczął Max rozglądając się po salonie. –
Przyszedłeś troszeczkę za szybko…
Rozejrzałem
się po salonie. Był zdemolowany, opierałem nogi o cztery ciała. Uniosłem brwi
zaskoczony. Byłem za wcześnie, dziwne myślałem, ze to już ta godzina… upiłem
kolejny łyk i wstałem z kanapy.
- Wezmę prysznic. – Powiedziałem rzuciłem butelkę
zaskoczonemu Maxowi i wyszedłem z salonu.
Lodowaty
prysznic tego mi trzeba było. Pod zimnym strumieniem zawsze dochodziłem do siebie
i mogłem się skupić na myśleniu. Dobra. Uriel była archaniołem jak twierdziła.
Dziwny list to potwierdza. Ale anioły nie istnieją. Damon coś by o nich
wspomniał. Oparłem głowę o kafelki i przymknąłem oczy. Czego do cholery chcą te
anioły ode mnie?
Ktoś mnie
objął. W pierwszej chwili nie zareagowałem. Poczułem muśnięcia warg na moim
karku. Dobra zdecydowanie coś tu nie gra. Wyszarpnąłem się z objęć i odwróciłem
się w stronę nie, kogo innego jak Backa.
- Teraz nawet pod prysznicem nie mogę być sam? – Zapytałem
mrużąc oczy, wampir tylko się uśmiechnął. Zakręciłem wodę i biorąc ręcznik
wyszedłem spod prysznica.
- Henry. – Wymruczał uwodzicielko ponownie się do mnie
przyklejając. – Choć raz zgódź się. – Ponownie zaczął mnie namawiać.
- N… - Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy mnie pocałował.
Wytrzeszczyłem na niego oczy. – Co ty do cholery wyprawiasz?! – Wykrzyknąłem,
gdy zszedł na moją szyję. Drażnił moją skórę swoimi kłami. Nie miałem szans się
wyszarpnąć, a gdy spróbowałem zawołać któregoś z wampirów zatkał mi usta
dłonią.
- Za dużo razy mi odmówiłeś. – Mruczał patrząc mi w oczy. – Henry,
choć raz się zabaw ze mną.
Spróbowałem
zaprotestować, jednak nie miałem jak. Otworzyłem szerzej oczy widząc jak wysuwa
kły. A później poczułem tępy ból. Krzyknąłem w jego dłoń.
Przed
oczami zaczęło mi robić się ciemno. Nie miałem już sił na cokolwiek. Liczyłem
tylko, że któryś z chłopaków mi pomoże. Back jak zawsze dostaje to, co chce.
Ostatnim,
co usłyszałem był dzwonek do drzwi…
__________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz